Jak wszyscy wiedzą Mike ma dziś urodziny. Obie z Dianą życzymy mu Wszystkiego Najlepszego! Przede wszystkim życzymy mu, żeby pamięć o nim nigdy nie zgasła!
Happy Birthday Michael! We love You so much!
w.i.t.h. Love!
Billie.
Następnego dnia z samego rana pobiegłam do szpitala. Mama musiała jeszcze przez kilka dni zostać z maluszkiem na obserwacji. Byłam taka szczęśliwa! Chciałam tam być cały czas! Opiekować się moim małym braciszkiem. Był taki uroczy! Z wielkim uśmiechem na ustach wpadłam do pokoju, który zajmowała mama. Jakież było moje zdziwienie kiedy w środku zastałam Katherine Jackson! Byłam pewna, że nasze rodziny już dawno zerwały kontakt. Co ona tu robiła?
- Cześć mamo. Dzień dobry pani.
- Witaj Lauro. - Katherine się do mnie
uśmiechnęła. Odwzajemniłam uśmiech. Mama jednak wyczuła moje zdumienie.
- Nic Ci wcześniej nie mówiłam Kochanie.
Przepraszam. Nie chciałyśmy, żeby nasz mały sekret się wydał i wprowadził wiele
zamieszania. Razem z Katherine utrzymujemy kontakt od wielu lat, mimo że
oficjalnie nie powinnyśmy ze sobą rozmawiać.
-Ale... Ale jak to możliwe?- dopytywałam
się, zszokowana.
- Spotykałyśmy się od czasu do czasu na
mieście, w kawiarni. Czasem mówiłam Ci, że idę na zakupy, ale to był tylko
pretekst by wyjść i spotkać się z naszą kochaną sąsiadką -wyjaśniła mama.
- Michael opowiedział mi wczoraj o tym co
zaszło. Musiałam przyjść i zobaczyć tego szkraba.- dodała Pani Katherine.
Moje zdziwienie zamieniło się w ogromną
radość. Fakt, że mama i Katherine utrzymywały ze sobą kontakt obudził we mnie
wielkie nadzieje związane z odnowieniem relacji z Jacksonami. Mogłam teraz bez
obaw spotykać się z Michaelem, i z Katherine.
- Bardzo się cieszę! Ja i Michael również
utrzymujemy kontakt od niedawna. Cieszę się, że wy też.
- Właśnie słyszałam od taty w jakich
okolicznościach was zobaczył razem.- Mama uśmiechnęła się łobuzersko.
-Czy ja o czymś nie wiem?- dodała
zaciekawiona sąsiadka.
- Yyy.. Ależ skąd! Jesteśmy dobrymi
przyjaciółmi!
- Angeliko, jak dacie małemu na imię? -
zapytała Katherine, zmieniając temat.
- Wiesz, jeszcze się nad tym nie
zastanawiałam. Lauro, może Ty wybierzesz imię dla braciszka? - zapytała mama.
- Ja? Ale na pewno mogę?
- Oczywiście, że tak. Jesteś jego siostrą.
- Uśmiechnęła się do mnie mama.
- Bardzo podoba mi się imię Philip.
- Jest cudowne! W takim razie, Katherine,
przedstawiam Ci małego Philipa.
Byłam zachwycona. Cieszyłam się, że mamie
spodobało się imię, które wybrałam.
- Katherine, ja wiem, że nie jesteście
chrześcijanami, ale może wpadlibyście z Michaelem na chrzciny małego? Potem
zapraszam na skromny posiłek do domu. - zaproponowała mama.
- Bardzo dziękuje za zaproszenie. Z wielką
chęcią was odwiedzimy.
* * *
Imię wybrane prze ze
mnie jednak nie wszystkim się spodobało.
- Philip!? Co to jest za imię? Kto to w
ogóle wymyślił? - krzyczał dziadek wymachując na wszystkie strony laską. Przy
okazji rozbił dwa wazony.
- Tato. Tato, uspokój się - prosiła mama.
- Imię wybrała Laura. Nam wszystkim się podoba.
- Ale to nie jest imię dla mojego wnuka!
Powinien nosić wdzięczne imię. Takie jak Edward!
- Tato, żyjemy w XX w. Takich imion się
już nie używa. Zresztą. To będzie krzywda dla dziecka. Zostaje Philip.
- To niedorzeczne! - obruszył się dziadek.
Odwrócił się na pięcie i wymachując laską ruszył w stronę swojego pokoju,
zbijając przy tym kolejny wazon.
- Jesteś mi winny trzy wazony! - krzyknęła
za nim wściekła mama.
- Angeliko uspokój się - zaczął tata. - Trzeba przygotowywać się do chrztu, a nie przejmować się grymasami ojca. Przejdzie mu. Zobaczysz. - Tata objął mamę w pasie i ucałował w policzek. Od razu się uspokoiła. Aż miło było na nich patrzeć. Po tylu latach oni nadal mocno się kochali. Zazdroszczę im. Mama nie chciała pomocy. Wolała sama wszystko zrobić po swojemu, dlatego opuściłam kuchnię i poszłam do małego. W pokoju zastałam dziadka, który żalił się mojemu małemu braciszkowi. Wyglądało to komicznie!
- Wnusiu, przykro mi. Próbowałem, ale oni
mnie nie słuchają. Musisz jednak wiedzieć, że dla mnie zawsze będziesz
Edwardem! Zawsze! - szeptał dziadek.
Nie chciałam mu przerywać. Stałam w
drzwiach i z uśmiechem patrzyłam na tę sytuację. Mimo że moja rodzinka jest
szalona, to ich kocham. I nie zamieniłabym ich na żadną inną.
* * *
Kilka
dni później odbył się chrzest. Wszyscy byliśmy zestresowani i zabiegani. Co
chwilę ktoś czegoś szukał, ktoś coś zgubił. Istny chaos! Kiedy już się
wystroiliśmy, stół był nakryty i gotowy by podawać na nim posiłki, wyszliśmy z
domu i ruszyliśmy do kościoła. Jak się okazało nie ogarnęliśmy się do końca.
Zapomnieliśmy o Philipie! O mało co się nie posikałam ze śmiechu. Wszyscy
idziemy na chrzest małego i zapominamy go zabrać. Po prostu cudowna z nas
rodzinka. Tata szybko pobiegł po malucha i już wszyscy w komplecie weszliśmy do
kościoła. W trakcie mszy ksiądz zaprosił rodziców z maluszkiem pod ołtarz i
zapytał.
- Jakie imię wybraliście dla swojego
dziecka?
- Philip Andrew.
- Dobrze. Andrew Philipie ja Ciebie...
- Nie, nie, nie! Philip Andrew!
- Oh, przepraszam. Philipie Andrew, ja
Ciebie chrzczę, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
Wieczorem
po wspólnym posiłku razem z Michaelem poszliśmy do mnie do pokoju.
- Zwariowany był ten dzień. - zaczęłam. -
Jestem strasznie zmęczona.
- Nie dziwie Ci się. Ale, żeby zapomnieć
dziecka? - oboje wybuchliśmy śmiechem.
- Zaśpiewasz coś dla mnie? - zapytałam.
Nie wiedziałam dlaczego to zrobiłam. Wyrwało mi się, ale wcale nie chciałam
tego cofać. Michael położył się koło mnie na łóżku i zaczął śpiewać mi
kołysankę. Byłam tak zmęczona, że usnęłam w ciągu chwili. Na prawdę żałowałam,
że zasnęłam tak szybko. Chciałam go słuchać i słuchać. Jego głos był taki
cudowny, delikatny i kojący.
Obudziłam się w środku nocy. Co się ze mną
dzieje? Siedziałam sama na łóżku i płakałam. Tak bardzo chciałam, żeby on był
teraz obok, uspokoił mnie i zaśpiewał.
Cześć wszystkim! Wakacje powoli dobiegają
końca. Nie wiem jak wam, ale sama nie wiem kiedy ten czas tak szybko minął. Mam
wrażenie, że rok szkolny zakończył się raptem tydzień temu. :) Na pocieszenie
wstawiam kolejną część opowiadania. Mam nadzieję, że nasze wypociny poprawią
Wam humor! :) Komentujcie i oceniajcie! :D
Diana
Wracając
z kina, które ufundowała Stacy byłam roześmiana i zadowolona. Po drodze do domu
spotkałyśmy jeszcze kilku znajomych ze szkoły, którzy na mój widok, na środku
chodnika zaczęli mnie podrzucać i śpiewać „Happy Birthday”. Nigdy tego nie
zapomnę i nie tylko dlatego, że mam lęk wysokości. Czułam się wtedy naprawdę
wyjątkowa, szczególnie gdy zwykli przechodnie, widząc całe zamieszanie
podchodzili i dołączali się do życzeń. W końcu nie byłam zwykłą, szarą myszką.
Niestety taki dzień przeżywa się tylko raz w roku… Przynajmniej ja przeżywam,
bo do gwiazdy mi bardzo daleko.
Tuż przed bramką prowadzącą do
mojego domu, pożegnałam się ze Stacy:
- Dziękuję Ci za cudowny dzień! Jesteś
najlepszą przyjaciółką na świecie!
- Nie ma za co Kochana! Teraz uciekam do domu,
jest już ciemno i późno. Pora iść spać. Do zobaczenia!
- Papa! Widzimy się wkrótce!
Gdy tylko postać Stacy zniknęła za
drzewami, dostrzegłam wracającego spod moich drzwi wyjściowych Michaela.
Chyba musiał mnie zauważyć, albo przynajmniej usłyszeć kilka chwil wcześniej,
ponieważ nie spuszczał ze mnie wzroku i powoli zmierzał w moim kierunku. Jego
twarz była smutna i pełna skruchy. Zastanawiało mnie co on tutaj robił, gdyż
zawsze spotykaliśmy się w hotelach, po koncertach, ale nigdy w domu. Wyglądało
to jakby właśnie wracał z wizyty u moich rodziców, chociaż to było niemożliwe,
ponieważ oni nie wiedzieli, że się przyjaźnimy. Zrozumiałam wtedy, że przyszedł
do mnie. Zupełnie podświadomie w moim gardle utknęła wielka gula. Nie zdążyłam
nawet w jakikolwiek sposób zareagować, ponieważ on stał już naprzeciwko i
mnie wyprzedził:
- Cześć… Przyszedłem złożyć Ci życzenia z
okazji twoich urodzin. Wiem, że dzień się już kończy, jest późno… ale
chciałem zdążyć. Jest mi strasznie głupio, że nie mam żadnego prezentu… Nie
będę ukrywać, że zapomniałem. Możesz na mnie nawrzeszczeć, przestać ze mną rozmawiać,
bo nie jestem materiałem na przyjaciela, jak widać zresztą.
Nie wiedziałam jak się zachować.
Wiele myśli przewijało się po mojej głowie. Zawalił - to jest fakt. Ale czy
jest sens się obrażać na całe życie? Przez coś takiego zniszczyć to, co udało nam
się odbudować przez ostanie pół roku? NIE! NIE! NIE!. Nie jesteśmy już dziećmi!
Przyszedł mnie przeprosić i złożyć mi życzenia, więc wszystko jest chyba w
porządku.
Po kilku minutach takiego „zawiasu”
dostrzegłam, że czekoladowe oczy Michaela robią się coraz bardziej
przestraszone, zrezygnowane i skruszone. Tak... im naprawdę jest trudno
odmówić... Ba! Im zdecydowanie nie można odmówić. Pewnym krokiem
podeszłam do niego, stanęłam na palcach i przytuliłam go do siebie. Poczułam
szybko bijące serce mojego przyjaciela. Dokładnie – przyjaciela. Takie
incydenty nie sprawią, że przestaniemy się razem trzymać. Jego dotyk i zapach
sprawiały, że było mi wtedy naprawdę dobrze. Mogłam być przy nim taka
spokojna... Po chwili zaczął po cichu powtarzać słowo „przepraszam”.
- Mike, przestań już. Wszystko jest w
porządku. Nie potrzebuję prezentu, sztucznych ogni, ani nic podobnego. Cieszę
się, że przyszedłeś.
- Obiecuję, że wszystko Ci w najbliższym
czasie jakoś wynagrodzę.
-Naprawdę, nie trzeba. Hm... Chociaż
możesz kupić sobie w aptece lekarstwa na sklerozę! - zachichotałam cicho. On
odwzajemnił uśmiech.
Trwaliśmy w tym uścisku dobre kilka minut,
gdy nagle usłyszałam, że drzwi wejściowe zostały gwałtownie otwarte. W
progu stanął mój tata z miną bardzo, ale to bardzo przerażoną.
- Laura jesteś już…. yyyy… Michael?!
- Dzień dobry Panu.- odparł nieco
zakłopotany.
- Co ty tu robisz?! Wy się
spotykacie?
Tato… - chciałam wytłumaczyć, ale on
nagle, ku mojemu zaskoczeniu wykrzyczał:
Michael! Chłopie! Spadłeś nam z nieba!
Błagam cię, odwieź nas do szpitala, bo Angelika chyba rodzi! Jesteśmy w
podbramkowej sytuacji, gdyż z dziadkiem przed chwilą wypiliśmy po lampce wina!
Nie spodziewaliśmy się tego już dzisiaj! Proszę Cię! Ratuj!
- Edward, co ty do cholery tak
długo robisz w tych drzwiach?! Zaraz oszaleję! Jesteś nieodpowiedzialny!-
usłyszałam przepełniony bólem głos mamy.
- Już, już kochanie! Mamy z kim jechać! Michael,
biegnę po kluczyki! Pojedziemy naszym autem dobrze?!
- Dobrze dobrze…- odchrząknął zszokowany,
zresztą nie mniej niż ja, Mike.
* * *
Całą drogę do szpitala modliłam się, by dojechać tam w całości. Generalnie
Michael do dobrych kierowców nie należał, prowadził pojazdy tylko wtedy,
kiedy musiał i nie jeździł, zbyt szybko, lecz w tej sytuacji musiał zwiększyć
licznik kilometrów na godzinę i absolutnie nie czułam się bezpieczna. Do
tego jechaliśmy w naszym niewielkim aucie jak rodzina jakiś… yyy
świrów? Kiedy tylko stawaliśmy na światłach inni kierowcy albo
przechodnie patrzyli na nas jakbyśmy właśnie uciekli z zakładu dla wariatów lub uśmiechali się
rozbawieni. Zapewne sama nie powstrzymałabym się od śmiechu, gdybym
zobaczyła, że w niewielkim aucie siedzi kierowca (Mike) z wielkimi
przerażonymi oczyma, na sąsiednim siedzeniu krzyczy rodząca kobieta, czyli
mama. Tata, który zamiast z tyłu, siedzi prawie na hamulcu ręcznym by być jak
najbliżej żony, Dziadek wymachuje laską i nieustannie poprawia kierującego Michaela,
nie wspominając już o mnie, siedzącej na kolanach brata, który zamiast się
zamartwiać chichra się z nas wszystkich bez przerwy. Istne szaleństwo!
Oczywiste jest jednak to, że przecież nikt w takim momencie nie chciał zostać w
domu.
Na szczęście w szpitalu
wszyscy się ogarnęliśmy (przynajmniej się staraliśmy) i zestresowani
czekaliśmy, aż ogłoszą nam dobrą nowinę. Czas dłużył nam się okropnie. Minęła
północ, kiedy w końcu usłyszeliśmy płacz dziecka, ale także huk w
sali porodowej i głosy lekarzy. Wszyscy stanęliśmy na równe nogi. Trzy razy
przetarłam oczy, kiedy zobaczyłam, że pielęgniarki wynosiły… mojego tatę! Na
szczęście podbiegła do nas jedna z nich.
-Proszę się nie denerwować. Dziecko
właśnie się urodziło, wygląda na całe i zdrowe, więc lekarz powiedział, że
świeżo upieczony tatuś może przeciąć pępowinę. Nagle jego nogi zrobiły się
miękkie i runął na środku sali. Panu Edwardowi nic nie jest, to tylko
stres sprawił że stracił przytomność.
- Aaa… Dziękujemy Pani - odparł dziadziu,
który po ujrzeniu taty zaczął odmawiać już chyba trzeci dzisiaj różaniec.
- Wcześniej powinniśmy zainwestować w
kask, ale na przyszłość będziemy o tym pamiętać- zażartowałam.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, co
prawdopodobnie ocknęło tatę. Zerwał się na równe nogi i zaczął nas wszystkich
ściskać, krzycząc:
Mam syna! Mam syna!
- Dopiero teraz to odkryłeś? Z tego co
wiem to syna masz już od 17 lat- tłumiąc śmiech odparł Andrew
-Ale drugiego dziecko drogie!Rozumiesz?!
Drugiego! Kocham Cię Andrew!
Po kolei tata powtarzał ten tekst każdemu
z członków naszej rodziny. Na końcu podszedł do Michaela:
- Dziękuję Ci jeszcze raz za przysługę!
Nie wiem co ty robiłeś pod naszym domem, ale nie czas teraz na takie rozmowy. W
każdym razie cieszę się że cię znowu widzę!
Po tych słowach objął go i poklepał po
ramieniu. Michael, zakłopotany jak zwykle w takich sytuacjach rzekł:
- Nie ma za co dziękować! Jestem to winny
Państwu i Laurze, zresztą całej rodzinie. Ja ymm... Ja już będę się zbierał.
Jeszcze raz gratuluję dzidziusia i proszę pozdrowić panią Angelikę!
- O tej porze chcesz wracać do domu?
Przecież stąd jest kawałek drogi do nas! Zostań z nami, kiedyś byliśmy prawie
jak rodzina.
- Naprawdę pójdę już, spacer dobrze mi
zrobi. Dobranoc!
Kiedy Michael się
oddalił spostrzegłam, że Andrew podbiegł do niego i rozmawiali kilka minut. Na
pożegnanie uścisnęli się jak starzy, dobrzy przyjaciele. Chciałam się zapytać
brata o co chodziło, jednak dostaliśmy ogłoszenie, że możemy zobaczyć mamę i
braciszka. Podekscytowana pobiegłam w kierunku sali. Zobaczyłam mamę
leżącą na łóżku. Jej oczy były zmęczone, ale jednocześnie promieniały
szczęściem. Przytuliłam ją i szepnęłam:
- Kocham cię… Dziękuję ci za
wszystko… i za maluszka też. Jak się czujesz?
- Słońce, ja ciebie również. Czuję się
cudownie.
- Cudownie? Przecież ahh… nawet nie
potrafię sobie wyobrazić tego bólu.
- Kochanie, masz rację, ale kiedy tylko
usłyszy się płacz dziecka, zobaczy, weźmie się na ręce zapomina się o wszystkim
i jest się najszczęśliwszą kobietą na świecie… Zresztą. kiedyś ty też to
poczujesz.
Po chwili odsunęłam się od mamy, by powitać mój nowy, najwspanialszy Skarb. Gdy
tylko ujrzałam maleństwo łzy napłynęły mi do oczu. Dotknęłam jego malutkiej
rączki… Moja w porównaniu była taka ogromna… Poczułam się za niego
odpowiedzialna.
Kiedy tylko zobaczyłam mojego braciszka,
od pierwszej sekundy pokochałam go z całego serca.
Cześć Kochani!
Wybaczcie, że musieliście czekać na kolejną część dłużej niż na pozostałe.
Miałam trochę zamieszania i nie miałam kiedy pisać opowiadania. Mam nadzieję,
że się nie gniewacie. :)
Życzę miłego czytania.
Billie.
Nadszedł ten dzień.
Dzień moich urodzin. Powinnam się cieszyć. Urodziny wiążą się z tym, że każdy
jest tobą zainteresowany, wszyscy są dla ciebie niezwykle mili i dostajesz
mnóstwo prezentów, ale ja nie umiałam się cieszyć. Michael zapomniał o moim
święcie. Jak mógł zapomnieć? Podobno z tą dziewczyną nic go już nie łączy.
Dlaczego więc ona jest dla niego ważniejsza? I to w taki dzień. Pewnie jeszcze
długo zadawałabym sobie te pytania bez odpowiedzi, gdyby nie Stacy. Wpadła do
mojego pokoju i rzuciła mi się na szyję.
- Wszystkiego Najlepszego siostro! -
odsunęła się ode mnie. Na jej twarzy widniał uśmiech, ale jej oczy były smutne.
- Starzejesz się. Masz! Otwieraj! - wręczyła mi małą paczuszkę.
- Stacy, bardzo Ci dziękuję, ale może
najpierw powiesz mi co się stało. - odparłam.
- Ależ nic. Czemu myślisz, że coś się
stało? - zapytała lekko zaniepokojona.
- Widzę to po Twoich oczach. Możesz się
uśmiechać od ucha do ucha, ale Twoje oczy zawsze powiedzą mi jak jest na
prawdę. Mów co się stało. Pokłóciłaś się z Lucasem?
Z twarzy mojej przyjaciółki znikł udawany
uśmiech.
- Rozstaliśmy się - powiedziała, a jej
oczy zaszkliły się od napływających łez. - Wczoraj się pokłóciliśmy. Krzyczał,
obrażał Ciebie, a ja nie wytrzymałam. Przesadził. Musiałam go zostawić, chociaż
tak bardzo nie chciałam. - mówiąc to Stacy się rozpłakała.
- Dobrze zrobiłaś. Na prawdę. On nie był
dla Ciebie. Teraz zaczniesz nowe, lepsze życie. A ja Ci w tym pomogę -
pocieszałam ją. Zastanawiałam się jednocześnie, czy przyznać się jej do tego co
zaszło wczoraj między mną, a Lucasem. Jego złość na mnie była słuszna.
Patrzyłam na zapłakaną Stacy. Zdecydowałam jednak, że nie mogę jej powiedzieć.
Wreszcie go zostawiła. I niech tak zostanie.
- Dobra. Muszę się opanować. W końcu masz
urodziny! - Przyjaciółka niezdarnie próbowała się rozweselić. - Co dostałaś od
Michaela? A może dopiero się będziecie widzieć? - zapytała.
- Michael zapomniał. Umówił się z byłą
dziewczyną i dziś się nie zobaczymy.
Po minie przyjaciółki widziałam, że humor
jej się zmienił. Siedziała z wybałuszonymi oczami i szeroko otwartą
buzią.
- Pieprzysz! Jak to zapomniał?!
- No normalnie. Zapomniał. Ale mówi się
trudno. - Starałam się nie pokazywać przyjaciółce, jak bardzo boli mnie ten
fakt.
- A to drań! Nie przejmuj się kochana!
Wstawaj. Idziemy się zabawić. - rozkazała mi Stacy. „W sumie nie mam nic do
stracenia.” – pomyślałam, po czym wstałam i podążyłam za Stacy.
* * *
Nie wiedziałem po co ona
chce się ze mną spotkać. Znowu chce mnie zaciągnąć do łóżka? Przecież wie, że
nic z tego nie będzie. Nie umiałem jej odmówić. Zapewne to by ją zraniło, a
tego nie chciałem.
- Cześć Tatum. O co chodzi?
- Michael! - Tatum rzuciła mi się na
szyję. Delikatnie odsunąłem ją od siebie. - Co się stało? - zapytała.
- Nie jesteśmy już razem. Takie czułości
są dla mnie kłopotliwe. - zawstydziłem się. Powinienem jej tak powiedzieć? A
jak to ją uraziło? Oby nie.
- No tak. Rozumiem. Przejdę więc do
sprawy, którą chciałam poruszyć. Wiem, że nam nie wyszło, ale mam nadzieję, że
nie masz mi tego za złe. Jednak nie o tym chciałam rozmawiać. Podoba mi się
taki jeden chłopak. Znasz go i pomyślałam, że może mógłbyś powiedzieć mi o nim
coś więcej - powiedziała.
Odwołałem spotkanie z przyjaciółką tylko
po to, żeby rozmawiać z była dziewczyną o innym facecie? Byłem głupi. A to co
powiedziała właśnie Tatum mnie zabolało. Dlaczego ona mi to robi? Myślałem...
myślałem, że może chce wrócić.
- O kogo chodzi? - zapytałem. Nie chcę
tego robić, ale nie mogę jej urazić.
- O Twojego brata. - odparła bez cienia
wstydu. To zabolało jeszcze bardziej.
- Myślę, że możesz z nimi porozmawiać
sama. Nieważne o którego ci chodzi. Każdy na pewno chętnie z tobą porozmawia. -
odparłem. Nie chciałem być pośrednikiem. Nie między byłą dziewczyną, a własnym
bratem.
- Dzięki. I tak mi pomogłeś. A gdzie mogę
go teraz znaleźć? - zapytała.
- Dziś po koncercie w normalnych
okolicznościach, poszlibyśmy do Laury. Ma urodziny, ale nasze rodziny się
pokłócili, więc będziemy w domu. - W tym momencie do mnie dotarło co zrobiłem.
Laura ma dziś urodziny! A ja o nich zapomniałem! Odwołałem spotkanie z nią dla
Tatum. Zraniłem ją! Zerknąłem na zegarek. Teraz już nie zdążę. Zaraz mamy
koncert. Pójdę do niej po koncercie. Oby mi wybaczyła!
- Tatum, muszę iść. Miło było cię widzieć.
- pożegnałem się i pognałem do domu.
* * *
Cały koncert myślałem tylko o jednym.
Skrzywdziłem Laurę. Nadal nie rozumiem jak mogłem zapomnieć. Oby tylko była w
domu. Zapukałem. Drzwi otworzyła jej mama.
- O cześć Michael! - uśmiechnęła się do
mnie. Zawsze była uroczą kobietą.
- Dzień dobry Pani. Zastałem Laurę?
- Niestety nie. Wyszła gdzieś z
przyjaciółką.
- Oh. Dziękuję. Ja już pójdę. Do widzenia –
pożegnałem się z panią Brown zrezygnowany.
„Nie ma jej. Jak ja się teraz wytłumaczę?
A co będzie jeśli ona mi nie wybaczy? Nie mogę znowu stracić przyjaciółki” - zadręczając
się myślami ruszyłem w stronę domu. Wtedy ją usłyszałem.